Mona Krewni I Znajomi Królika tekst piosenki oraz tłumaczenie. Obejrzyj teledysk z Youtube i posłuchaj mp3 z YT. Sprawdź chwyty na gitarę. Dodaj Swoją wersję tekstu i chwyty gitarowe. Był sobie dziad i baba, Bardzo starzy oboje: Ona - kaszląca, słaba, On - skurczony we dwoje. Mieli chatkę maleńką, Taką starą jak oni, Jedno miała okienko I jeden był wchód do niej. Żyli bardzo szczęśliwie I spokojnie jak w niebie, Czemu ja się nie dziwię, Bo przywykli do siebie. Tylko smutno im było, Że umierać musieli, Był tam dziad, cudownik wielki, – ooo! Co w pułapie liczył belki, – ooo! Zamiast trzy, to liczył osiem, – ooo! I ten cud po świecie głosił, o–o–o! Stał się cud pewnego razu, – ooo! Dziad przemówił do obrazu, – ooo! A obraz mu ani słowa, – ooo! I skończyła się rozmowa, o–o–o! Organista z bakałarzem, – ooo! W ogóle z tą „Martą” to jest porozumienie! Na zasadzie: gadał dziad do obrazu - wyrzeka Jaś ku osłupieniu ochrony. źródło: NKJP: Roman Bratny: Kolumbowie — rzocznik 20, 1984 . Prasa i mass media mówią rozmaite rzeczy do rządu, [] ale mówił dziad do obrazu, a obraz do niego ani razu. Ministrowie i posłowie, wiedzą swoje . dziad (język polski)[edytuj] wymowa: ​?/i, IPA: [ʥ̑at], AS: [ʒ́at], zjawiska fonetyczne: zmięk.• wygł. znaczenia: rzeczownik, rodzaj męskoosobowy ( przest. podn. dziadek ( przodek[1] ( daw. wojsk. hetman Czarnecki[2] rzeczownik, rodzaj męskozwierzęcy ( pogard. staruch, starszy człowiek ( pogard. żebrak, biedak; zob. też dziad w Encyklopedii staropolskiej ( reg. łódz. kapuśniak z ziemniakami[3] ( pot. rzep łopianu odmiana: ( ( przykłady: ( Synu, twój dziad umarł walcząc za ojczyznę i winien jesteś pamiętać o nim. ( A wszyscy piszczą, a narzekają, jak przyjdzie dziadowi co dać abo i drugiemu, ale na gorzałę mają[4]. ( Matka często gotowała dziada na obiad. składnia: kolokacje: ( dziad ojczysty / macierzysty ( dziad proszalny synonimy: ( przodek, praojciec; książk. antenat, ascendent, wstępny; żart. praszczur ( grzyb, reg. śl. chachor ( reg. śl. chachor ( rzep antonimy: ( wnuk hiperonimy: ( ascendent hiponimy: holonimy: meronimy: wyrazy pokrewne: rzecz. dziadostwo n, dziadowanie n, dziadyga mos, dziady lm nmos, dziadzienie n, zdziadzienie n, dziaders mos, dziaderstwo n, dziaderyzm m zdrobn. dziadek mos, dziadziuś mos forma żeńska dziadówka ż, dziadówa ż czas. dziadować ndk., dziadzieć ndk., zdziadzieć dk. przym. dziadowski przysł. dziadowsko związki frazeologiczne: dziad kalwaryjski • dziada z babą brakuje • lubić jak psy dziada w ciasnej ulicy • z dziada pradziada • spieprzaj, dziadu! przysłowia: baba o szydle, dziad o mydle • baba swoje, dziad swoje • dziad swoje, baba swoje • kto zacznie z dziadami, pójdzie z torbami • mówił dziad do obrazu, obraz jemu ani razu • na każdem weselu swat, na każdej stypie dziad (sic!); zobacz też: przysłowia o dziadzie etymologia: prasł. *dědъ uwagi: tłumaczenia: angielski: ( grandfather; ( bungler, duffer, old man; ( beggar białoruski: ( дзед m (dzed); ( дзед m (dzed); ( дзед m (dzed); ( дзед m (dzed) dolnołużycki: ( źěd m; ( źěd m esperanto: ( avo interlingua: ( mendico rosyjski: ( дед m (ded); ( дед m (ded); ( дед m (ded); ( попрошайка m/ż (poprošajka) ukraiński: ( дід m (dìd); ( дід m (dìd); ( дід m (dìd) wilamowski: ( batłer m, bātłer m, baotłer m źródła: ↑ Hasło „dziad” w: Słownik języka polskiego, Wydawnictwo Naukowe PWN. ↑ Stanisław Wędkiewicz, Z polskiej gwary żołnierskiej, „Język Polski” nr 5/1920, s. 154. ↑ Danuta Bieńkowska, Marek Cybulski, Elżbieta Umińska-Tytoń, Słownik dwudziestowiecznej Łodzi, WUŁ, Łódź 2007, ISBN 978-83-75-25095-4, s. 193. ↑ Władysław Stanisław Reymont, Chłopi, T. 1, Jesień, Wyd. Gebethner i Wolff, Warszawa 1925, s. 33. Od kilku lat na początku czerwca zostawiałem na kilka dni Igorodzinę i ruszałem na spotkanie z innymi miłośnikami PowerShella do Hanoweru, gdzie organizowana była PowerShell Conference Europe. Kilka dni wypełnionych sesjami technicznymi, rozmowami w kuluarach i „tradycyjną” imprezą w hanowerskim zoo. Co roku był to czas, gdy mogłem się nieco „zresetować”, spotkać dawno niewidzianych znajomych i przyjaciół i co było dla mnie szalenie ważne: podzielić się wiedzą z uczestnikami w kilku uprzednio przygotowanych sesjach. W tym roku było inaczej. Zeszły rok to wiele okazji, by wystąpić przed żywą publicznością: Wrocław, Amsterdam, Paryż. Oczywiście, nie mogło zabraknąć kilku sesji w Hanowerze. I tak po roku, w którym występowałem chyba najczęściej przyszedł rok obecny, w którym być może „na żywo” nie uda się wystąpić ani razu… W przeszłości również zdarzało mi się prowadzić sesje „zdalnie”. Czy to dla znajomych „zza wielkiej wody”, czy dla zawsze bliskiej memu sercu Warszawskiej Grupy Użytkowników i Specjalistów Windows (WGUiSW). Wtedy jednak był to wybór, obecnie jedyna dostępna opcja. Jedno jest pewne: sesje tego typu mają dziwną dynamikę… Brak kontaktu wzrokowego ze słuchaczami, brak możliwości obserwowania reakcji na mniej lub bardziej udane żarty, brak możliwości sprawdzenia, czy publiczność nie „wyłączyła się” z powodu zbyt skomplikowanego opisywania tematu. Nawet najprostszy „myk” z pytaniem wymagającym jedynie podniesienia ręki, dzięki któremu „żywą” publiczność można do pewnego stopnia „obudzić” nie ma tu zastosowania. Ot, gadał dziad do obrazu… I gdy sądziłem, że nic gorszego spotkać mniej już nie może, przyszła informacja o sposobie „prowadzenia sesji” na tegorocznej konferencji. Owszem, zaplanowano kilka paneli dyskusyjnych „na żywo”, ale same sesje techniczne należało nagrać. Z deszczu pod rynnę… Nie dość, że gadał dziad do obrazu, to jeszcze świadomość, że obraz będzie można później pociąć, poprawić, edytować sprawiła, że towarzysząca w trakcie normalnych sesji mobilizacja nigdy nie przyszła… Dodatkowo nagrywać musiałem o porach absolutnie nieludzkich: „na żywo” na pewne zakłócenia (jak Okruszek ładujący się mi na kolana) można przymknąć oko. Przy sesji nagrywanej trudno takie „bonusy” zaakceptować. Efekt? Pół biedy, gdy sesja przećwiczona wielokrotnie. Nagranie przebiegło bez większych przygód, edytowania było niewiele, dodatkowo udało się ukończyć na długo przed ostatecznym terminem. Gorzej z sesją „premierową”. Powtórki, przerwy, wyszukiwanie miejsc, gdzie można „ciachnąć”. Dodatkowo po raz kolejny dostałem „po łapach” za mą miłość do robienia rzeczy „na ostatnią chwilę”. Ostateczny termin zastał mnie „w proszku”, sesję nagrywałem więc długo po tym, jak w domu ucichły nawet zegary. Ostatecznie nagranie (na me ucho) wyszło stanowczo za cicho… ale nie było już czasu, by to poprawić. Humor poprawił mi się dopiero po obejrzeniu nagrań kolegów i koleżanek. A to fragment, gdzie edytor zapomniał „ciachnąć” i dwie damy dyskutują o trudnościach nagrywania i cieszą się, że to później będzie można wyciąć. Cóż z tego, że można, jak czasem zabraknie czasu lub zwyczajnie pamięć zawiedzie? Innym razem krótkie „i stop – tu będzie krótka przerwa, by łatwiej było wyciąć”. Może i było łatwiej, ale znów, gdzieś umknęła konieczność edycji tego fragmentu. Głośność też dość losowa: raz za cicho, raz głośniczki aż pyrkają, niezdolne udźwignąć natężenie dźwięków. I gdy emocje już upadły, błędy popełnione zostały dostrzeżone i pożałowane a sesje obejrzane (lub nie) przyszła pora na wspomniane panele. Dziwnie było ujrzeć te same twarze, które widywałem niemal rokrocznie tym razem jedynie w galerii Zooma. Włosy, podobnie jak moje, wyrosłe ponad miarę. Brody u osób przeważnie gładko ogolonych. Dziwne wnętrza lub jeszcze dziwniejsze „wirtualne tła” (swoją drogą, dość przydatna funkcjonalność, jeśli za nami akurat suszy się bielizna, bądź panuje przytłaczający chaos domowych pieleszy). To co mnie osobiście zabolało, to świadomość, że na kolejną okazję spotkania przyjdzie znów czekać cały rok. A co jeśli za rok sytuacja nie ulegnie poprawie…? Z częścią uczestników mogę spotkać się dość łatwo. Bywają w Holandii czy wręcz mieszkają tu i pracują. Ale wielu osób nie spotkam w innych okolicznościach. Choć konferencja z nazwy jest europejska, to przyjeżdżają na nią moi znajomi i przyjaciele z Australii, Indii, Stanów Zjednoczonych, Kanady. Jedyny pretekst, by spotkać się z nimi osobiście to właśnie konferencje tego typu. A może właśnie teraz jest moment, by to zmienić? Może właśnie teraz warto zbliżyć się do tych, którzy zawsze są nam odlegli, bo nagle wszyscy stali się niemal tak samo dalecy przez konieczność izolacji, przez przymusowe oddalenia nawet od osób, które do niedawna widywałem codziennie? Były i takie przypadki: przez całą sytuację mogłem wirtualnie wybrać się na spotkanie WGUiSW i uczestniczyć w nim tak samo jak pozostali uczestnicy. Nie było rozróżnienia na tych, co w sali i tych, co zdalnie – bo wszyscy byli zdalnie. Teraz mogę wystąpić i we Wrocławiu, i w Paryżu i w Hanowerze. Lub, jak to pięknie ujęli organizatorzy PowerShell Conference Europe w szablonie prezentacji: w Internecie, czyli na całym świecie. Dziękuję Wszystkim za mile spędzony czas sobotnio-niedzielny, a w szczególności - organizatorom Iwonie i Jurkowi oraz osobom grającym na rożnych instrumentach (w tym Piotrkowi i Mackowi za nadawanie głównego tonu) i udzielającym się wokalnie :-))) Było naprawdę super! Nawet charakterystyczny zapach ogniskowy odzieży był. AS +++ Kiedyś Jarema śpiewała: "Gadał jeden dziad i drugi dziad, że wybudują nam solidny jacht tak budują od XXXX lat a my pływamy tratwą....!!!!" Tym razem to trzeba było zobaczyć! Ci co w woderach mieli całkiem dobrze na tej tratwie. Kobiety i dzieci siedziały w kapokach na ławkach, stołach lub na górnym pokładzie. Dolny pokład zanurzał się w wodzie w zależności od rozmieszczenia załogi. Gdy jeden koniec tratwy wynurzał się, drugi nawet miał wodę po łydki. Ruchy osób na górnym pokładzie zagrażały stabilności całej jednostki pływającej. W wewnętrznej kabinie można by kręcić film "Titanic", gdy przez wszystkie otwory nagle wlewała się woda. Nie straszne jednak to były widoki dla członków załogi z klubu Jarema! Nawet Ci w adidaskach, zanurzeni w zimnej, październikowej wodzie pilnowali kierunku spływu. Nasza załoga - jak flisacy weneccy - miała pewien problem - nasze 3-metrowe kije nie sięgały dna Biebrzy, a nurt był słabszy od wiatru - w efekcie tratwa zmierzała w kierunku od ujścia do źródeł rzeki - oddalając się od najbliższego portu. Wtedy na pomoc pospieszył gospodarz, który ciągnąc z całej siły liną dał radę okiełznać tratwę i przybiła ona do ostatniego skrawka twardego lądu - zanim zdążyła wpłynąć w nieprzebyte bagna Biebrzańskiego Parku Narodowego. W ten sposób zostaliśmy uratowani. Ale ślad w psychice pozostanie na zawsze. Za Jaremu! Jurek +++ >>>Tym razem to trzeba było zobaczyć! Świetne i ...prawdziwe! Ja bym tego tak dobrze nie opisał, bo dużo mniej widziałem na tej tratwie - przez łzy, które miałem od śmiechu Fotki jednak tego nie oddadzą - nie widać jak bujało ;)) A w dworku w Mamuciej Dolinie tak zadymiło z kominka, że lepiej było słychać niż widać. Zwłaszcza nieźle dało się dosłyszeć odgłosy afrykańskich djembe i hinduskiej tabli - nie szkodzi, że w kurpsiowskich multi-kulti - jaremowy sound system. No i super pogodę przywieźliśmy znad Biebrzy do Warszawy. Fajnie było! Dzięki. Pozdrawiam, pioTrek Tekst piosenki: Słowa: Jarosław ("Królik") Zajączkowski Muzyka: trad. Ref.: Gadał jeden dziad i drugi dziad, Że wybudują nam solidny jacht. Dłubią przy nim już czterdzieści lat, A my pływamy tratwą. Żagla pół i masztu pół, Do beczki przywiązany stół. Hej, klepek pięć i wielka chęć, Tak płynie nasza tratwa. Raz jeden gość powiedział tak: "Ten kurs nie w tą - nam trzeba tam." I tak już żeglujemy wspak Tą naszą dziwną tratwą. A drugi gość wymyślił znów, By zrobić rufę tam, gdzie dziób I odtąd nie płyniemy w przód, Lecz w kółko kręcim tratwą. Mijają nas - cóż, zdarza się - Dłubanki z afrykańskich rzek. Patrz - chińska dżonka zbliża się, A my spokojnie tratwą. Z puszki od konserw mamy miecz, W beczce na wpół solony śledź, Jakiś sznur zwieszony w dół, To nasza dumna tratwa. Niejeden już nas porwał sztorm, Niejeden wicher w żagle dął, Niejeden maszt pod falą trzasł I kołysało tratwą. Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu

gadał jeden dziad i drugi dziad